Polskie Towarzystwo Ochrony Przyrody „Salamandra”
 


Wieści znad Noteci

Nadnoteckie Koło Polskiego Towarzystwa Ochrony Przyrody „Salamandra” rozpoczęło realizację projektu „Ochrona sowy uszatej w północnej Wielkopolsce”. Wśród planów na 2005 rok jest również monitoring przyrody ostoi ptaków Nadnoteckie Łęgi, a także działalność edukacyjna.

Ochrona uszatki

Pisklęta uszatek tak jak wszystkie młode sowy przypominają puchate kukiełki

Pisklęta uszatek tak jak wszystkie młode sowy przypominają puchate kukiełki
Fot. Marek Maluśkiewicz

Realizacja pierwszego etapu projektu „Ochrona sowy uszatej w północnej Wielkopolsce” właśnie się rozpoczęła. W październiku wytypowaliśmy 20 miejsc (niewielkich śródpolnych lasków), w których na początku 2005 roku powieszone zostaną wiklinowe kosze lęgowe o specjalnej konstrukcji, zastępujące naturalne gniazda tych ptaków. Uszatka (Asio otus) nigdy sama nie buduje gniazd, zajmując zazwyczaj opuszczone gniazda ptaków krukowatych. Ze względu na spadek liczebności tych ptaków w krajobrazie rolniczym, zmniejsza się również ilość potencjalnych miejsc, w których ta interesująca sowa mogłaby przystąpić do lęgów. Szczegóły realizacji projektu przedstawimy w kolejnym numerze Magazynu.

Nasze szkolne kółka

Dobrze układa się nam współ-praca ze szkołami w powiecie czarnkowsko-trzcianeckim. Od dwóch lat współpracujemy z kółkiem PTOP „Salamandra” przy Szkole Podstawowej w Wieleniu. W 2004 roku rozpoczęliśmy też współpracę ze szkołami w Przyłękach, Romanowie Dolnym, Łomnicy oraz Gulczu. Dla uczniów zaprzyjaźnionych z nami szkół ogłosiliśmy konkurs na najlepiej wykonaną skrzynkę lęgową dla dudka (Upupa epops). Dlaczego właśnie dla tego gatunku? Otóż jest to nie tylko ptak powszechnie znany i lubiany, ale także – co ważne – jego liczebność nad Notecią w ostatnim czasie szybko spada. Powodem tego jest brak odpowiednich miejsc, w których dudki mogłyby założyć gniazda. Chcemy stworzyć nowe miejsca gniazdowania, rozwieszając wykonane przez dzieci i młodzież budki.

Nasze wydawnictwa

Po długich staraniach udało nam się wydać folder poświęcony ptakom ostoi „Nadnoteckie Łęgi”. Druk wydawnictwa był możliwy dzięki pomocy sponsorów. Folder jest bezpłatnie rozprowadzany wśród zainteresowanych osób, a przede wszystkim stanowi cenny dodatek do zajęć przyrodniczych prowadzonych przez nas w szkołach. Wkrótce wydamy także folder poświęcony ochronie uszatki. W planach mamy też opracowanie i wydrukowanie broszury propagującej obejmowanie ochroną pomnikową starych drzew.

Plany na nowy sezon

W połowie października spotkaliśmy się z członkami i sympatykami Koła, aby omówić plany na 2005 rok. Na przełomie stycznia i lutego zamierzamy powiesić kosze dla uszatek, których zasiedlenie skontrolujemy w sezonie lęgowym. Oprócz tego jak zwykle przeprowadzimy monitoring ptaków lęgowych „Nadnoteckich Łęgów” oraz badania sów w okolicach Piły. Nie zabraknie również terenowych imprez przyrodniczych, takich jak rajdy, wycieczki i biwaki. W przypadku tych imprez naszą bazą będzie terenowy punkt edukacji przyrodniczej koło śluzy Lipica na Noteci. Uroczyste otwarcie punktu zaplanowano na kwiecień.

Marek Maluśkiewicz
Nadnoteckie Koło PTOP „Salamandra”

Składamy podziękowania Wojewódzkiemu Funduszowi Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Poznaniu oraz drukarni ARCAN w Trzciance za pomoc w wydaniu folderu „Ptaki Nadnoteckich Łęgów”.
Projekt „Ochrona sowy uszatej w północnej Wielkopolsce” oraz monitoring sów i monitoring przyrody „Nadnoteckich Łęgów” jest prowadzony dzięki pomocy Huty Szkła Ujście S.A.
Dziękujemy również Ireneuszowi Kałudze z Towarzystwa Przyrodniczego „Bocian” za cenne wskazówki dotyczące ochrony uszatki oraz wójtowi gminy Czarnków – panu Bolesławowi Chwarściankowi za okazaną nam pomoc.


Papier to nie wszystko, czyli co nowego w trójmiejskich użytkach ekologicznych?

Przeczesujemy uważnie najbardziej osobliwe i pogardzane przez przeciętnych obywateli zakątki – chaszcze, bajora, bagna, dziury, krzaki, nieużytki. Z lornetką, siatką entomologiczną, czerpakiem, lupą, a w nocy również z detektorem ultradźwięków1. Aby dotrzeć do zimujących nietoperzy wczołgujemy się do podziemnych korytarzy, nieraz z latarką w zębach.

Odprawa przed bitwą ze śmieciami

Odprawa przed bitwą ze śmieciami
Fot. Mateusz Ciechanowski

Setki naukowców, działaczy organizacji przyrodniczych, urzędników i amatorów – po prostu przyrodników – wyszukują i inwentaryzują stanowiska rzadkich i zagrożonych gatunków czy ocalałych fragmentów dzikiej przyrody. Później potrzebny jest wniosek do odpowiedniego organu samorządowego czy administracyjnego, a nieraz jeszcze długie negocjacje. Jeśli dopisze szczęście, takie zabiegi kończą się objęciem ochroną prawną kolejnego bezcennego zakątka. Powstaje następny rezerwat przyrody, użytek ekologiczny czy pomnik przyrody. Nie znaczy to jednak, że po złożeniu do szuflady biurka upragnionej kopii uchwały wojewody czy rady gminy możemy odetchnąć („władza się zajmie, w końcu są od tego”) i spokojnie szukać następnych obiektów do objęcia ochroną.

Nie sądźmy że chodzi tu tylko o dopilnowanie, aby „nasz” użytek czy rezerwat został oznakowany stosownymi, urzędowymi tablicami. Często sami musimy zadbać o dalsze istnienie obiektu i jego walorów przyrodniczych. Przykładem niech będzie użytek ekologiczny „Oliwskie Nocki” w Gdańsku-Oliwie, utworzony na wniosek Akademickiego Koła Chiropterologicznego PTOP „Salamandra” w 2001 roku. Chroni on zwykły, wzniesiony już po II Wojnie Światowej, schron Obrony Cywilnej, w którym zimuje co roku około 90 nietoperzy – nocków dużych (Myotis myotis), nocków Natterera (Myotis nattereri), nocków rudych (Myotis daubentonii) i gacków brunatnych (Plecotus auritus). Bunkier gości więc drugą pod względem liczebności zimową kolonię nietoperzy na terenie Trójmiasta.

Sympatyczne latające ssaki znalazły kryjówkę na czas hibernacji w środku gęsto zaludnionej dzielnicy, której mieszkańcy dobrze znają wejście do schronu. Prowadzą do niego dwoje masywnych, stalowych drzwi – pierwsze od 1996 roku zamknięte kłódką (otwieraną przez nas jedynie na czas dorocznego liczenia nietoperzy), drugie – tylne – nie używane w ogóle, ze względu na zepsuty zamek. Ku naszemu zdziwieniu, właśnie na nich (być może dlatego, że na pierwszy rzut oka wydają się trudne do sforsowania...) wyładowali nadmiar energii anonimowi wandale i wyrwali je z zawiasów, co stwierdziliśmy we wrześniu 2003 roku. Wnętrze schronu zostało wystawione na niekontrolowaną ludzką penetrację – na szczęście odkryliśmy to jeszcze zanim nietoperze rozpoczęły hibernację. Dla urozmaicenia zabawy, ktoś spalił w podziemnym korytarzu stare łóżko. Gdyby do incydentu doszło kilka miesięcy później, dziesiątki ściśle chronionych zwierząt poniosłyby śmierć – jeśli nie na skutek zaczadzenia, to poprzez spowodowaną wybudzeniem utratę pieczołowicie gromadzonych zapasów energii.

Nocek duży jest jednym z zimujących w oliwskim schronie nietoperzy

Nocek duży jest jednym z zimujących w oliwskim schronie nietoperzy
Fot. Adriana Bogdanowska

Palącym problemem stało się zamknięcie obiektu – wkrótce miały się pojawić pierwsze nietoperze. Na szczęście Wojewódzki Konserwator Przyrody w Gdańsku zgodził się sfinansować stosowne prace zabezpieczające, zlecone przez nasze Koło. Dzięki temu wyrwane drzwi zostały ponownie osadzone i zamknięte – tym razem na stałe, poprzez przyspawanie ich do framugi kilkoma stalowymi sztabami. Niestety wkrótce po tym gwałtownie wzrosły ceny stali na światowych rynkach, co wzmogło zapotrzebowanie na złom i stało się dla „złomiarzy” zachętą do przestępczych działań. W całej Polsce znikały tory kolejowe, płoty, słupy, włazy od studzienek kanalizacyjnych. Ich los nie ominął również drzwi wejściowych do oliwskiego bunkra. Można powiedzieć, że rozpłynęły się w powietrzu – na szczęście znowu „w odpowiedniej porze”, tj. w środku lata, kiedy w obiekcie nie ma nietoperzy. Kontrola pobliskiego skupu złomu nie przyniosła pożądanych rezultatów, zresztą oczywiste było, że montowanie kolejnych metalowych drzwi nie ma sensu – chyba, że chcielibyśmy obdarzyć kogoś cennym łupem. Za kolejną dotację uzyskaną od Wojewódzkiego Konserwatora Przyrody wykonaliśmy i zamontowaliśmy drzwi... lane z betonu, o grubości zbliżonej do pierwotnych. Nie powinno to wpłynąć na zmianę mikroklimatu wewnątrz obiektu, natomiast oliwskim nietoperzom zapewni upragniony spokój, tak niezbędny im do przeżycia zimy.

Montaż nowego zabezpieczenia połączony był z szeroką akcją edukacyjną wśród okolicznych mieszkańców – właścicieli posesji i ich dzieci. Rozprowadziliśmy wśród nich dziesiątki „pro-nietoperzowych” ulotek, co poskutkowało tym, że zgłosili chęć kontrolowania wejść do bunkra i zwalczania wszelkich aktów wandalizmu. Dwaj młodzi ochotnicy wysprzątali nawet skrzętnie cały schron, korzystając z prowadzonych przez nas prac remontowych.

Kolejnym obiektem, który zaskarbił sobie szczególną uwagę gdańskiej „Salamandry”, jest utworzony wiosną 2004 roku (również na nasz wniosek) użytek ekologiczny „Wąwozy Grodowe” w Sopocie (zobacz: Śródmiejska puszcza – użytek ekologiczny „Wąwozy grodowe” w Sopocie - SALAMANDRA 1/2004). Ma on zupełnie inny charakter niż „Oliwskie Nocki” – to zachowany w środku miasta, silnie zabagniony wąwóz, w którym biją dziesiątki zimnych i czystych źródeł, łączących się w wartki strumień o charakterze podgórskim. Jest on porośnięty przez las o naturalnym charakterze – tzw. łęg jesionowo- olszowy w odmianie źródliskowej (Fraxino-Alnetum cardaminetosum), bogaty w zwalone pnie i będący domem co najmniej 72 gatunków roślin, 62 gatunków zwierząt oraz 20 gatunków grzybów, w tym wielu przyrodniczych osobliwości – gatunków zagrożonych wyginięciem, rzadkich w kraju lub regionie. Wszystkie te atrakcje skupiają się na powierzchni niecałego hektara!

Wśród najnowszych odkryć warto wymienić jedynego krajowego chruścika2 objętego ochroną gatunkową – krynicznię wilgotkę (Crunoecia irrorata), którego larwy – kryjące się w charakterystycznych, czworościennych domkach – żyją wyłącznie w czystych, leśnych źródliskach. Krynicznia wilgotka została stwierdzona dzięki „gościnnemu występowi” zaprzyjaźnionych lubelskich entomologów – Edyty Serafin i Pawła Buczyńskiego.

Sopocki wąwóz przez dziesiątki lat pełnił niestety funkcję darmowego śmietnika okolicznych mieszkańców, czego efekty widać było nawet podczas spacerów ścieżkami przebiegającymi jego obrzeżem. Nagromadzone odpadki wędrowały później z prądem wody czy osuwającym się gruntem, przez co nawet najbardziej niedostępne zakątki wąwozu nie były wolne od wytworów ludzkiej cywilizacji. Ponieważ uchwała Rady Miasta Sopotu powołująca nowy użytek nie spowodowała czarodziejskiego zniknięcia stosów śmieci, niezbędne było ich uprzątnięcie rękami ludzi – tak aby „Wąwozy Grodowe” stały się dumą i wizytówką bałtyckiego kurortu, a nie powodem do wstydu. Okazją ku temu było doroczne „Sprzątanie Świata”, przypadające na 17–19 września 2004 roku. Wówczas postanowiliśmy zwerbować uczniów dwóch trójmiejskich szkół. Na wezwanie gdańskiej „Salamandry” stawiła się klasa IIIC Gimnazjum nr 16 w Gdańsku oraz klasa IB I Akademickiego Liceum Ogólnokształcącego w Gdyni, wraz ze swoimi nauczycielami, co w sumie dało nam armię 34 osób, gotowych (pod naszym czujnym okiem) penetrować sopockie źródliska. W ciągu dwóch akcji (piątkowej i sobotniej) wypełniliśmy kilkadziesiąt 200-litrowych worków na śmieci i usypaliśmy stos z porzuconych przedmiotów nie mieszczących się w tych workach.

Czegóż tam nie było – wszędobylscy uczniowie, chodzący na palcach i po kamieniach aby nie stratować cennej roślinności, wydobyli na światło dzienne nawet stare wykładziny oraz (bardziej standardowe) opony, buty, skrzynie, parasole, kubki po jogurtach, a nawet... telefon. Równie imponująca była kolekcja odpadów metalowych – od sprężyn z łóżek po zwoje drutu i wielkie arkusze zardzewiałej blachy. Dla uczestników sprzątania przygotowaliśmy też krótkie prelekcje na temat walorów przyrodniczych „Wąwozów Grodowych” i wręczyliśmy „salamandrowe” ulotki.

W przyszłym roku z urwiska nad niszą źródliskową będzie już można podziwiać widok „śródmiejskiej puszczy” bez niepożądanych elementów – uczniowie otrzymali solidną porcję przyrodniczej i społecznej edukacji, a miejskim służbom pozostało wywieźć z umówionego miejsca zdeponowaną górę naszych „zdobyczy wojennych”.

Mateusz Ciechanowski
Agnieszka Przesmycka
Akademickie Koło Chiropterologiczne PTOP „Salamandra” w Gdańsku

Serdecznie dziękujemy Pani Elżbiecie Kalinowskiej – Wojewódzkiemu Konserwatorowi Przyrody w Gdańsku i Pani Elżbiecie Klimaszewskiej – pracowniczce urzędu konserwatorskiego, za finansowe wsparcie naszych działań w użytku ekologicznym „Oliwskie Nocki”. Sławomirowi Zielińskiemu – gdańskiemu entomologowi i działaczowi Pomorskiego Towarzystwa Przyrodniczego „Zdrowy Gdańsk”, dziękujemy za zwerbowanie wyjątkowo wytrwałych czyścicieli sopockich wąwozów.

  1. Urządzenie pozwalające na rejestrację ultradźwięków wydawanych w locie przez nietoperze i na tej podstawie rozpoznawanie gatunków tych zwierząt bez ich chwytania.
  2. Chruściki (Trichoptera) to rząd owadów, których dorosłe postacie przypominają nieco motyle, natomiast robakowate larwy rozwijają się w wodzie, często budując wyszukane domki mieszkalne, w których przebywają. Zobacz: Okruszki w szuwarach i szuwarki jak okruszki, czyli obrazki z życia chruścików – część I (Biuletyn 2/2001) i część II (Biuletyn 1-2/2002).


Nietoperzowe święto w Berlinie

Niektórzy wykazywali się dużą determinacją, aby przez dziurkę w murze oglądać sfilmowane życie nietoperzy

Niektórzy wykazywali się dużą determinacją, aby przez dziurkę w murze oglądać sfilmowane życie nietoperzy
Fot. Adriana Bogdanowska

Wiosną 2004 roku „Salamandra” otrzymała zaproszenie do stolicy Niemiec, na Fledermausfest, organizowany przez zaprzyjaźnioną z nami niemiecką organizację Berliner Artenschutz Team, czyli po prostu... BAT. Fledermausfest to dwudniowy festyn poświęcony popularyzacji idei ochrony nietoperzy. Impreza odbyła się w pierwszy weekend września, na terenie ogromnego fortu Zitadelle Spandau, w północno-zachodniej części Berlina. Niestety, na miejsce dotarliśmy z niemal całodniowym opóźnieniem, spowodowanym (na szczęście niegroźną w skutkach) kolizją naszego samochodu już pod samym Berlinem.

Festyn cieszył się dużym zainteresowaniem (przynajmniej nam się tak wydawało), choć, jak się później dowiedzieliśmy, organizatorzy byli rozczarowani – poprzedni Fledermausfest miał ponoć kilkakrotnie większą frekwencję i rozmach. W Polsce trudno nawet wyobrazić sobie nietoperzową imprezę zorganizowaną na taką skalę.

Stoisko „Salamandry” było licznie odwiedzane, tym bardziej, że oferowaliśmy nasze wydawnictwa edukacyjne, specjalnie na tę okazję przetłumaczone na język niemiecki, koszulki oraz inne gadżety. Dużym zainteresowaniem cieszyła się także wystawa najlepszych prac z konkursu FOTO-EKO, którą zaprezentowaliśmy.

Stoisko „Salamandry” cieszyło się dużym zainteresowaniem

Stoisko „Salamandry” cieszyło się dużym zainteresowaniem
Fot. Adriana Bogdanowska

My z kolei nawiązaliśmy kontakt z przedstawicielami kilku niemieckich organizacji przyrodniczych (w tym największej – Naturschutzbund Deutschland – NABU). Mamy nadzieję, że zaowocuje to współpracą i być może wspólnymi działaniami w przyszłości. Mieliśmy także okazję zwiedzić znajdujące się na terenie cytadeli ekspozycje poświęcone nietoperzom. W jej podziemiach można też podziwiać żywe zwierzęta, m.in. egzotyczne rudawki (Pteropus sp.) latające w specjalnych wolierach i wyjadające z miseczek bananową papkę.

Następny Fledermausfest odbędzie się we wrześniu 2005 r. Miejmy nadzieję, że i tym razem uda nam się zaprezentować mieszkańcom Berlina dokonania „Salamandry” na polu ochrony przyrody, a przy okazji odwiedzić niemieckich przyjaciół i spędzić dwa dni w bardzo miłej atmosferze.

Radosław Jaros

Dziękujemy naszemu byłemu wolontariuszowi Eckiemu Gütherowi i jego bratu za nieocenioną pomoc w kłopotach związanych z kraksą naszego samochodu.


Zielone Pióro

Nocny wywiad

Karolina mieszka u mnie już od kilku miesięcy, jednak przez ten czas nie miałem sposobności, aby z nią porozmawiać – by dowiedzieć się co lubi, co ją drażni, o czym marzy. Czekałem więc na ten specjalny wieczór z niecierpliwością. Gdy tylko się ściemniło i na niebie ukazała się pierwsza gwiazdka, zamknąłem się z nią w moim pokoju, aby nikt nam nie przeszkadzał...

W ciągu dnia żółwie czerwonolice bardzo chętnie wygrzewają się na słońcu, jednak zawsze w pobliżu wody

W ciągu dnia żółwie czerwonolice bardzo chętnie wygrzewają się na słońcu, jednak zawsze w pobliżu wody
Fot. Anna Grebieniow

Czy masz coś przeciwko temu, że będę notował naszą rozmowę?

Ależ skąd. Miło się dowiedzieć, że jednak umiesz mówić.

Że umiem...? A! To jest trochę bardziej skomplikowane. Umiem to od dawna, ale tylko dzisiejszej nocy możemy się nawzajem zrozumieć. Skorzystajmy z tej okazji. Czy możesz najpierw zaspokoić moją ciekawość – czy jest Ci u mnie dobrze?

Interesuje Cię to? OK. Będę szczera. Nie jesteś pierwszy, który mnie więzi. Nie jest najgorzej – nie głoduję, mam gdzie popływać i gdzie się wygrzać. Ale niewola jak to niewola – samotnie, ciasno, piekielnie nudno.

No tak. Przecież zanim trafiłaś do mnie, zostałaś znaleziona na polnej drodze, czyli miałaś okazję zaznać wolności. Ale przecież nie urodziłaś się w Polsce na swobodzie. Opowiesz mi, jak tam trafiłaś?

Tak od początku? Od jaja? Spróbuję. Dzieciństwa nie pamiętam zbyt dobrze. Zresztą to, co pamiętam, wolałabym jak najszybciej zapomnieć. Urodziłam się w półprzemysłowej hodowli – sama nie wiem gdzie. Wszystko, co widziałam, to wielkie plastikowe zbiorniki, w których tłoczyliśmy się setkami z rodzeństwem i kuzynostwem. Zbiorowe żywienie, zbiorowe mycie, wreszcie któregoś dnia zbiorowy transport. Wsypali nas na wcisk do kartonu i gdzieś długo wieźli. Ja się jakoś nie udusiłam i wreszcie ktoś przerzucił mnie do akwarium na sklepowej witrynie. Widziałam jak wyrzucali słabsze rodzeństwo, które nie przeżyło. W akwarium było nas początkowo sporo, ale sprzedawaliśmy się dobrze i już po paru dniach stałam się przytulanką jakiegoś dzieciaka. Każdego dnia myślałam, że nie dożyję wieczoru. Tarmosił mnie, nosił w kieszeni, karmił różnymi świństwami, a gdy miał inne zajęcie – zostawiał leżącą bezradnie na plecach. Na szczęście już po paru miesiącach się mną znudził i przehandlował za gumę do żucia starszemu kumplowi. Wówczas po raz pierwszy trafiłam do terrarium. Cela była mała, ale z wygodami – było to niewielkie akwarium z basenikiem, piaseczkiem, roślinką do podgryzania. Karmili mnie suto i smacznie, więc rosłam szybko. Niestety, dostawałam dużo mięsa i sałaty, szybko nabawiłam się więc krzywicy i innych dolegliwości (to nie jest żarcie dla żółwi!). Po trzech latach już ledwo mieściłam się w akwarium. Wówczas pewnego wiosennego dnia zostałam zabrana w jakiejś torbie z domu i wypuszczona do stawu, który wydawał mi się wówczas niezmiernie wielki.

Nigdy przedtem nie byłaś na wolności, nie polowałaś... Jak sobie poradziłaś?

Nas, żółwi, nie trzeba uczyć, jak mamy żyć na wolności. Wiemy to instynktownie. Początkowo gdy znalazłam się w tym stawie, wydawało mi się, że trafiłam do raju! Parę gatunków słodziutkich żab, wytrawne w smaku – z nutką czosnku – grzebiuszki, nieco cierpkie, ale za to łatwe do złapania kumaki, pełno chrupiących rybek, no i delicje! Ślimaki! Zatoczki, błotniarki, bursztynki... tyko przebierać! A wokół pełno roślinności – jest się gdzie schować, a przy okazji zagryźć zieleninką.

Brzmi rzeczywiście pięknie. Ale zaznaczyłaś, że tak było tylko na początku. Dlaczego?

Jeśli chodzi o bogate menu, to było urozmaicone dość długo. Choć byłam już kilkakrotnie większa niż tuż po urodzeniu, wciąż byłam jeszcze dość małym żółwiem i jadłam stosunkowo niewiele. Jako pierwsza zaczęła mi doskwierać samotność. Czy gdyby cię zamknęli samego w supermarkecie pełnym smakowitego jedzenia i trzymali tam latami – byłbyś w pełni szczęśliwy?

Ale przecież żółwie są samotnikami!

Hm! Niby tak, ale bez przesady. Jak podrośniesz – zrozumiesz.

I co było potem?

Taka nudnawa sielanka trwała kilka lat. Dzięki zdrowej diecie szybko stwardniała mi skorupa, wyrównał dziób, znikły inne skutki wcześniejszych błędów żywieniowych. Na szczęście byłam jeszcze młoda, a negatywne zmiany nie zaszły za daleko. Rosłam. Najpierw skończyły się płazy. Tylko od czasu do czasu wiosną zawędrowała do stawu przekąska w postaci ropuchy czy żaby trawnej. To była moja wina. Gdybym nie zjadała wszystkich dorosłych i zostawiała każdego roku część kijanek... Ale jak mówiłam – to był instynkt. Nie potrafiłam sobie odmówić. Ślimaki też ostro przetrzebiłam, ale od czasu do czasu coś przypływało wraz ze strumykiem wpadającym do stawu. Jak podrosłam, zaczęłam mieć kłopoty z łapaniem ryb. Stały się dla mnie za szybkie. Musiałam się zadowalać zjadaniem tych, które same zdechły. Dzięki doskonałemu węchowi znajdowałam je zwykle szybko, ale nawet dość świeża padlina to już nie to. Późną wiosną miałam jeszcze regularnie inną atrakcję kulinarną. Co roku na stawie zakładała gniazdo kaczka krzyżówka, parę razy łyska, trafił się i wodnik oraz czernica. Najpierw udało mi się zjeść świeżo wyklute pisklę, ale wkrótce się przekonałam, że jestem już na tyle duża i silna, że radzę sobie z rozbijaniem jaj – pychota. Szkoda, że było to danie tylko sezonowe (choć raz krzyżówka zrobiła mi prezent i powtórzyła lęgi). Jednak my, żółwie, możemy obywać się dość długo bez jedzenia. Na wiosennych specjałach odbijałam sobie zimową głodówkę, a latem radziłam sobie jakoś, zjadając różne owady i rośliny.

Właśnie! Ale jak przeżywałaś zimy? Przecież jesteś żółwiem egzotycznym?

Egzotyczny to wcale nie musi znaczyć, że tropikalny. Mój gatunek pochodzi z Ameryki Północnej, z rejonów, gdzie też bywają mrozy. Przyznaję, że to nie był dla mnie problem. Po prostu pewnego jesiennego dnia, gdy woda stawała się już bardzo chłodna, zasypiałam sobie w mule na dnie stawu i budziłam się wiosną, gdy słoneczko znów podgrzało wodę. Nawet więc nie wiem, jak długie macie zimy.

No dobrze, ale znaleziono cię kilkadziesiąt metrów od stawu. Poszłaś na długi spacer?

Nie! To była wyprawa, do której przymierzałam się już od dwóch lat. Po kilkunastu latach w stawie znałam w nim każdy kącik. To, co pierwotnie wydawało mi się wielkim rajem, pod koniec było już dla mnie tylko małym bajorkiem, w którym smaczniejszy kąsek trafiał się od wielkiego dzwonu. Nieco większą kałużą, w której nie miałam szansy spotkać nie tylko interesującego, ale jakiegokolwiek żółwiowego faceta. Pewnego dnia zebrałam się więc w sobie i ruszyłam w świat, w poszukiwaniu nowych miejsc, zapachów, smaków, przygód. Nie zaszłam zbyt daleko. Na szczęście droga, którą przechodziłam, była pełna dziur, samochód nie jechał więc zbyt szybko i kierowca zdążył zahamować, gdy mnie zobaczył. I w ten sposób znów znalazłam się w niewoli. Przez miesiąc przechodziłam z rąk do rąk, aż trafiłam do Ciebie.

Czyli traktujesz pobyt u ludzi jako niewolę?

A jak mam traktować? Dla was to igraszka, hobby, a dla nas...

Przepraszam, rodzice wołają mnie już na Wigilię. Musimy więc kończyć rozmowę. Powiedz mi jeszcze – czy mogę Ci jakoś umilić życie?

A odwieziesz mnie do Ameryki, gdzie na wolności żyją moi krewni?

Tego zrobić nie mogę. Nie tylko dlatego, że mnie na to nie stać, ale nie wolno tak sobie przewozić przez granicę i wypuszczać zwierząt. Nie mogę Cię także ponownie wypuścić na wolność w Polsce. Jest to prawnie zakazane, ale przede wszystkim nie chcę, abyś przetrzebiła rodzime zwierzęta i zniszczyła równowagę ekologiczną w kolejnym stawie.

No właśnie! Taki już mój smutny los zwierzęcia terraryjnego. W takim razie proszę – dawaj mi częściej do zjedzenia jakieś rybki (ale nie morskie, tylko słodkowodne, najlepiej nie patroszone), a sałatę tylko od święta – lubię ją, ale mi szkodzi. I nie gniewaj się, że podjadam wodorosty, które wrzucasz mi do basenu. Lepiej kup drugie akwarium i hoduj w nim dla mnie ślimaki i jakieś rośliny, aby móc mi co jakiś czas dawać nową porcję. Powiedz siostrze, że nie jestem przytulanką! I kup sobie jakąś nową książkę o domowej hodowli żółwi – tam pewnie będzie więcej porad, jak mi umilić życie i uchronić przed chorobami. A teraz pędź na tę wieczerzę. Wiem, że Wy ludzie musicie częściej jadać niż my.

Dzięki za rozmowę. Pogadamy znów za rok – obiecuję.

Olsztyn, 24 grudnia 2004 r.

Z żółwicą Karoliną rozmawiał Jarek Sobieszewski

Żółw czerwonolicy (Trachemys scripta elegans). Gatunek często hodowany przez ludzi jako domowa maskotka. Jest jednym z podgatunków północnoamerykańskich żółwi błotnych. Większość żółwi czerwonolicych, jakie sprowadzono do Polski, zostało tu nielegalnie przemyconych. Ponieważ jest on w stanie przeżyć w Europie na swobodzie, a w krajach śródziemnomorskich (a nie wykluczone, że i u nas) także rozmnażać się, jest groźnym gatunkiem inwazyjnym. Uwolniony nie tylko może wypierać zagrożonego wyginięciem europejskiego żółwia błotnego (Emys orbicularis), ale jako skuteczny drapieżnik nie mający u nas wystarczającej liczby naturalnych wrogów, zagraża też innym rodzimym gatunkom zwierząt. Dlatego zgodnie z prawem sprowadzanie i handel tym gatunkiem podlegają w Unii Europejskiej restrykcyjnym ograniczeniom. W Polsce handel (zarówno sprzedaż jak i kupowanie) żółwiem czerwonolicym bez specjalnych zezwoleń stanowi przestępstwo. Wszystkie posiadane żółwie z tego gatunku powinny być zarejestrowane u starosty. Nie dopełnienie tego obowiązku stanowi wykroczenie. Jeśli ktoś nie ma możliwości dalszego trzymania żółwia, może go przekazać innej osobie nieodpłatnie. Wiąże się to jednak z obowiązkiem przerejestrowania na nowego właściciela. Wypuszczanie jakichkolwiek obcych gatunków (a żółwia czerwonolicego w szczególności) na wolność stanowi poważne, karalne wykrocznie.

Redakcja


Obrączkowanie ptaków w Kiszkowie

Pobudka o godzinie 5 rano, cogodzinne kontrole sieci ornitologicznych i wyjmowanie z nich schwytanych ptaków, pomoc przy obrączkowaniu, nauka rozpoznawania ptaków oraz przygotowywanie posiłków – to były podstawowe obowiązki uczestników pierwszego obozu ornitologicznego, jaki odbył się w sierpniu 2004 roku na terenie Stawów Kiszkowskich, będących pod opieką PTOP „Salamandra” i Zespołu Parków Krajobrazowych Województwa Wielkopolskiego.

Większość uczestników po raz pierwszy w życiu miała okazję trzymać dzikie ptaki w ręku. Najczęściej chwytanym gatunkiem okazał się trzcinniczek.

Większość uczestników po raz pierwszy w życiu miała okazję trzymać dzikie ptaki w ręku. Najczęściej chwytanym gatunkiem okazał się trzcinniczek.
Fot. Przemysław Wylegała

Obóz trwał dwa tygodnie i uczestniczyło w nim ponad 20 osób. Byli to głównie studenci oraz młodzież szkolna, ale nie tylko. „Załoganci” przyjechali z różnych stron Polski, m.in. z Krakowa, Katowic, Warszawy, Nakła n. Notecią, Piły oraz Poznania. Większość uczestników po raz pierwszy brała udział w tego rodzaju badaniach naukowych. Nasz obóz okazjonalnie odwiedzały też i inne zainteresowane osoby, np. uczniowie ze Szkolnego Koła PTOP „Salamandra” w Kiszkowie. W sumie przewinęło się przez niego blisko 100 miłośników ptaków. Oprócz celu naukowego obóz pełnił także funkcje edukacyjne. Dla uczestników przygotowano w tym celu krótkie wykłady na temat rozpoznawania wieku i płci ptaków oraz ich wędrówek. Prowadzono też na pobliskich stawach obserwacje ptaków za pomocą lunet. Duże wrażenie robiły wieczorne zloty kilkuset żurawi przylatujących na stawy na nocleg. Ich bardzo głośny klangor, rozpoczynający się jeszcze przed wschodem słońca, pomagał obozowiczom w pozbyciu się resztek snu i wyruszeniu na poranny obchód.

Jednym z codziennych zadań uczestników obozu było czyszczenie sieci

Jednym z codziennych zadań uczestników obozu było czyszczenie sieci
Fot. Przemysław Wylegała

Ptaki chwytane były w 12 sieci ornitologicznych (o łącznej długości blisko 100 m) rozstawionych w pobliskich trzcinowiskach oraz zaroślach wierzbowych. Podczas obozu złapano ponad 620 ptaków z 35 gatunków. Były to głównie pospolite gatunki zamieszkujące środowiska nadwodne: trzciniaki (Acrocephalus arundinaceus), trzcinniczki (A. scirpaceus), łozówki (A. palustris), rokitniczki (A. schoenobaenus) i potrzosy (Emberiza schoeniclus). Ponieważ sierpień jest okresem, kiedy trwają już wędrówki ptaków, do sieci wpadały także gatunki typowo leśne, nie gniazdujące na stawach, np. muchołówki żałobne (Ficedula hypoleuca) czy świstunki (Phyloscopus sibilatrix). Ciekawostką było schwytanie dwóch sikor bogatek (Parus major) i potrzosa, noszących już obrączki założone im na Stawach Kiszkowskich poprzedniej wiosny.

W przyszłym roku planowane jest zorganizowanie w tym samym miejscu kolejnego obozu ornitologicznego.


Przemysław Wylegała

Obrączkowanie ptaków odbywało się na podstawie zezwolenia wydanego przez Krajową Komisję Etyczną.
Obóz dofinansowany był z Funduszy Unii Europejskiej (Program Phare 2001, Rozwój Społeczeństwa Obywatelskiego).
Obóz ornitologiczny jest częścią programu ochrony ostoi „Stawy Kiszkowskie”, finansowanego przez Defra Environment for Europe Fund.

Wybór numeru

Aktualny numer: 1/2024

Aktualny numer