Polskie Towarzystwo Ochrony Przyrody „Salamandra”
 


Gołębie – ozdoba czy zmora miasta?

Odkąd istnieją miasta, żyją w nich dzikie zwierzęta. Poza ludźmi wiele innych gatunków zdołało przystosować się do życia w tak silnie przekształconym środowisku. Dotyczy to zwłaszcza ptaków – zdolność latania pomaga im żyć w sąsiedztwie człowieka, a jednocześnie unikać zbyt bliskich z nim spotkań. Ptaki są częścią naszego codziennego życia, choć zwykle nie zwracamy na nie uwagi, nie dostrzegamy ich.

Gołąb miejski, czyli miejska forma gołębia skalnego

Gołąb miejski, czyli miejska forma gołębia skalnego
Fot. Andrzej Kepel

Od września 2003 r. do sierpnia 2004 r. pracowałem jako wolontariusz* w Polskim Towarzystwie Ochrony Przyrody „Salamandra” w Poznaniu. Podczas tego roku, oprócz codziennych zajęć związanych głównie z pomocą przy prowadzeniu szpitalika dla nietoperzy, starałem się obserwować i notować wszystko, co dotyczy życia ptaków w środowisku miejskim. Oczywiście znaczna część tych obserwacji dotyczyła gołębia miejskiego, czyli miejskiej formy gołębia skalnego (Columba livia forma urbana). Duża liczebność tego gatunku nasuwa pytania dotyczące jego wpływu na środowisko, a także jego relacji z człowiekiem. Chciałbym się podzielić kilkoma spostrzeżeniami z moich obserwacji.

Dostępność pokarmu jedną z przyczyn dużej liczebności

Wiele osób, zwłaszcza starszych i samotnych, szukając towarzystwa gołębi dokarmia je przez cały rok, tłumacząc to sobie chęcią niesienia pomocy „biednym zwierzętom”. W niektórych miejscach ilość dostarczanych okruszków chleba czy ziarna jest tak duża, że nawet po nakarmieniu całej grupy gołębi pokarm zalega w znacznych ilościach na ziemi. W innych miejscach (np. targ na Rynku Jeżyckim) ptaki żywią się resztkami jedzenia pozostawionymi między straganami i na chodnikach. Łatwy i regularny dostęp do dużej ilości pożywienia w niektórych punktach miasta skłania ptaki do koncentrowania się i jest jedną z przyczyn ich szybkiego rozmnażania się w tych miejscach.

Rywalizacja między ptakami

Gdy zlikwiduje się jeden z czynników ograniczających liczebność ptaków, zwiększa się rola pozostałych. Duża liczebność gołębi powoduje, że w miejscach ich koncentracji zaczyna brakować dobrych miejsc do zakładania gniazd, a czasami nawet bezpiecznych miejsc odpoczynku, którymi są gzymsy, latarnie i dachy budynków.

Gołębie często muszą rywalizować o rzucane okruchy chleba

Gołębie często muszą rywalizować o rzucane okruchy chleba
Fot. Małgorzata Latanowicz

Gołąb jest gatunkiem, który żyje w stadach. Układ sił w takich grupach zależy od ich liczebności oraz od udziału w stadzie osobników dominujących, młodych i chorych. Słabsze osobniki ustępują silniejszym nie tylko podczas żerowania, ale także przy wyborze lokalizacji gniazda czy miejsca odpoczynku. Taką rywalizację obserwowałem np. w grupach gołębi zamieszkujących okolice ulic Ratajczaka, Taczaka i Święty Marcin w Poznaniu. Osobniki słabsze jako ostatnie mogły pożywić się wysypywanymi przez ludzi okruszkami, lub wręcz musiały żerować z dala od miejsca dokarmiania. Gdy podczas niekorzystnej pogody ptaki siedziały w ciasnych grupach – osobniki dominujące zajmowały zawsze miejsca najlepiej osłonięte i wewnątrz grupy, a te najsłabsze były najbardziej wystawione na wiatr, mróz czy opady. Rywalizacja dotyczy nawet rodzeństwa w gnieździe. Było to szczególnie dobrze widoczne w kolejnej z obserwowanych przeze mnie grup, zamieszkującej róg ulic Roosevelta i Dąbrowskiego. Mnogość miejsc dogodnych do zakładania gniazd oraz obfitość pokarmu w tym rejonie miasta wpływały korzystnie na liczbę składanych jaj i wyklutych piskląt. Jednak właśnie tutaj znajdowałem szczególnie dużo piskląt, które wypadły z gniazd – często były to osobniki słabsze lub chore – zapewne wypchnięte przez silniejsze rodzeństwo.

Przykłady te ukazują, że każde, nawet najbardziej dogodne środowisko, ma swoją maksymalną pojemność. Liczba gołębi nie może więc rosnąć w nieskończoność. Gdy osiąga pewien poziom, czynniki ograniczające zaczynają równoważyć zwiększoną rozrodczość lub brak innego czynnika. Dlatego w miejscach, gdzie gołębi jest wyjątkowo dużo – szczególnie licznie spotyka się też osobniki chore, wyrzucone z gniazd, ranne oraz padłe.

Przyczyny śmiertelności

Różnego rodzaju sznurki zdjęte z nóg znalezionych gołębi

Różnego rodzaju sznurki zdjęte z nóg znalezionych gołębi
Fot. Alexandre Flesh

Według moich obserwacji większość przypadków śmierci gołębi w mieście spowodowana jest przez samochody. Jednak wśród przejechanych lub uderzonych ptaków znaczna część to osobniki chore, młode, niezdolne do latania – a więc takie, których zdolność do przeżycia w ruchu ulicznym została ograniczona przez inny czynnik.

Występowanie dużych zagęszczeń gołębi, a zwłaszcza żywienie się ich stale w jednym miejscu, w którym gromadzą się także ich odchody, sprzyja rozpowszechnianiu się chorób i pasożytów. U prawie 0% znalezionych przeze mnie gołębi (osłabionych żywych lub martwych) stwierdzono objawy paratyfusu (salmonellozy) lub drożdżycy (kandydozy). W przypadku paratyfusu symptomy choroby to krętogłów oraz zaburzenia koordynacji ruchów. Oczywiście w takim stanie ptak nie może latać ani żerować – pozostawiony na ulicy skazany jest na śmierć. Drożdżyca, której objawem jest narastanie białawego nalotu wewnątrz dzioba i gardła, powoduje zablokowanie przewodu pokarmowego i uniemożliwia odżywianie się, a w późniejszym stadium również oddychanie. Według moich obserwacji choroba ta atakuje szczególnie młode osobniki latem. Grzyb (Candida sp.), który ją wywołuje, jest naturalnie obecny w przewodzie pokarmowym ptaków, nie powodując ich choroby. Jedynie osobniki osłabione są podatne na chorobę, w trakcie której grzyb namnaża się w nienaturalnie szybkim tempie.

Niektóre znalezione gołębie były nosicielami różnorodnych pasożytów zewnętrznych lub wewnętrznych. Z pasożytów zewnętrznych dość często spotykałem obrzeżki (Argasidae) i wszoły (Mallophaga). Żywiąc się krwią, mogą one przenosić różne choroby oraz inne pasożyty. Np. wszoły przenoszą tasiemca ptasiego.

Pośród znalezionych przeze mnie ptaków tylko jeden osobnik miał nowotwór. Częściej, choć także dość rzadko, spotykałem w Poznaniu przypadki celowego zabijania gołębi przez człowieka. Dwukrotnie znalazłem martwe ptaki, które zabito prawdopodobnie kamieniem, a raz na dworcu kolejowym widziałem chłopca kopiącego niezdolnego do latania gołębia. Słyszałem także o celowym truciu gołębi przez jedną z firm, jednak nie zostało to dowiedzione. Poważniejszy problem stanowią różnego rodzaju nitki i sznurki porzucane na ulicach i placach. Łatwo zaplątują się one w nogi ptaków, a następnie zaciskają na nich, powodując bolesne rany, a z czasem także martwicę palców lub całych kończyn.

Drapieżniki – koty, kuny czy pustułki – polują przede wszystkim na młode gołębie w gniazdach. Ponieważ zjadają je niemal w całości, praktycznie nie spotyka się śladów takich polowań, więc trudno ocenić skalę tego zjawiska.

Jak współistnieć?

Mieszkańcy miast bardzo chętnie dokarmiają gołębie podczas weekendowych spacerów

Mieszkańcy miast bardzo chętnie dokarmiają gołębie podczas weekendowych spacerów
Fot. Maciej Samulski



Zbyt duża liczebność gołębi nie jest korzystna ani dla samych ptaków, ani dla ludzi (którzy narzekają na ich odchody oraz mogą być atakowani przez niektóre ich pasożyty). Jak jednak utrzymać populację gołębi na takim poziomie, aby była zdrowa, nie powodowała problemów, a jednocześnie stanowiła ozdobę naszych miast?

W wielu dużych miastach świata próbowano drastycznych metod ograniczania populacji gołębi. Jednak nigdzie nie przyniosło to pożądanego efektu, a czasami wręcz spowodowało zwiększenie się liczby tych ptaków. W efekcie nagłego wzrostu śmiertelności (np. spowodowanej przez człowieka) potęguje się bowiem rozród, i populacja ulega szybkiemu odbudowaniu.

Od pewnego czasu poszukuje się bardziej humanitarnych metod regulowania liczebności gołębi. Podejmowano np. próby przemieszczania grup miejskich gołębi na tereny wiejskie. Jednak efekt był podobny, jak w wypadku zabijania – pozostałe w mieście osobniki, pozbawione konkurencji o pożywienie i miejsca lęgowe, szybko odtworzyły pierwotną liczebność stad. A wywiezione ptaki po jakimś czasie powracały na swoje, dobrze im znane tereny lęgowe...

Kolejną metodą jest podawanie gołębiom karmy ze środkami antykoncepcyjnymi. Doświadczenie pokazało jednak, że niektóre farmaceutyki stosowane przez długi okres mogą powodować skutki uboczne – powodując schorzenia u ptaków.

Obecnie wydaje się, że najskuteczniejsze jest równoczesne stosowanie kilku humanitarnych metod. Przede wszystkim należy zmniejszyć ilość pożywienia dostępnego na ulicach oraz zaprzestać dokarmiania (ew. poza okresem śnieżnej zimy). Jednocześnie należy przedsięwziąć środki uzupełniające – np. instalując specjalne gołębniki dla dzikich gołębi. Z jednej strony pozwala to gołębiom znaleźć dogodne warunki lęgowe poza obrębem budynków i pomników (dzięki temu zmniejsza się ich zanieczyszczanie), a z drugiej pozwala na kontrolę wylęgu (technik zajmujący się gołębnikiem regularnie sterylizuje część jaj, zmniejszając wylęg). Przykładem zastosowania tej kombinacji metod jest Bazylea w Szwajcarii, gdzie w latach 90. liczebność gołębi zmniejszono o połowę.

Co robić w Poznaniu?

Ważne jest, aby każde miasto wypracowało własną metodę kontrolowania populacji gołębi. Wydaje się, że w Poznaniu do najpilniejszych zadań należy utworzenie ośrodka rehabilitacji dla dzikich ptaków, do którego można by dostarczać znalezione w mieście chore lub osłabione osobniki (nie tylko gołębie). Podobnie jak w przypadku schroniska prowadzonego w Paryżu przez SPOV (Stowarzyszenie Ochrony Ptaków Miejskich), ośrodek taki, dysponując kadrą weterynaryjną, mógłby także zarządzać siecią specjalnych gołębników antykoncepcyjnych, umieszczonych w różnych dzielnicach stolicy Wielkopolski.

Z moich obserwacji poczynionych w Poznaniu wynika, że podobnie jak w wielu innych miastach Europy, pożyteczna byłaby kampania informacyjna wśród mieszkańców, dotycząca rzeczywistych przyczyn zwiększania się liczebności gołębi, skutków tego zjawiska oraz metod zaradczych. Jeśli poznamy i zrozumiemy wzajemne zależności zachodzące pomiędzy gatunkami i w ramach ich populacji, okazuje się, że niewielkim kosztem i bez stosowania środków unicestwiających żywe istoty, możemy sprawić, by zwierzęta mogły współistnieć z nami w miastach, umilając, a nie uprzykrzając nam życie.

Alexandre Flesch
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Tłumaczenie: Renata Pacześniak

*) Zagraniczni ochotnicy pomagają w pracach PTOP „Salamandra” dzięki wsparciu Wspólnoty Europejskiej w ramach Programu „Młodzież” (Akcja Wolontariat Europejski).


Trujące ryby

Na świecie żyje ponad 400 gatunków ryb, których spożycie może wywołać u człowieka niezwykle poważne zatrucia pokarmowe lub nawet zakończyć się śmiercią. Skutkami działania rybich trucizn na człowieka są: odrętwienie, duszności, krwotoki oraz pełny paraliż ciała.

Przeprowadzone badania naukowe wykazały, że przyczyną wielu zatruć prowadzących do niebezpiecznych powikłań jest spożywanie ryb, które zjadły bardzo małe pierwotniaki (o wielkości od 0,05 do 0,15 mm), zawierające w sobie bardzo silną truciznę o nazwie gambiertoksyna. Trucizna ta dla odmiany jest zupełnie nieszkodliwa dla spożywających ją ryb, ale w ich przewodzie pokarmowym, gdzie zostaje poddana działaniu skomplikowanych procesów trawiennych przekształca się dodatkowo w jeszcze bardziej toksyczną substancję – ciguatoksynę, która niestety odkłada się i kumuluje w mięsie ryb. Stężona ciguatoksyna w proporcji 10 mikrogramów1 przypadających na jeden kilogram ryby stanowi już dawkę niebezpieczną dla dorosłego człowieka. Jednak najsilniejszą truciznę posiadają w sobie ryby z rodziny kolcobrzuchowatych2 (Tetraodontidae), której 0,6 mikrograma wystarcza do zabicia człowieka, dlatego śmiertelność ludzi przy zatruciach kolcobrzuchowatymi wynosi ok. 50%. Inne ryby z rodziny cefalowatych (Mugilidae) i rogatnicowatych (Balistidae) powodują na szczęście dużo mniejszą śmiertelność wynoszącą od 1 do ok. 10% stwierdzonych przypadków.

Po zjedzeniu szczupaka albo lina mogą wystąpić objawy klasycznego zatrucia pokarmowego

Po zjedzeniu szczupaka albo lina mogą wystąpić objawy klasycznego zatrucia pokarmowego
Fot. Rudi Stankiewicz

Poważne zatrucia pokarmowe mogą wystąpić również po zjedzeniu makreli (Scomber scombrus), która ma w sobie trującą skombrotoksynę, będącą mieszaniną wielu związków chemicznych powstających w czasie bakteryjnego rozkładu tkanki skórnej i mięśniowej złowionych i przechowywanych w zbyt wysokiej temperaturze ryb. Do typowych objawów zatrucia skombrotoksyną należ zaliczyć: kołatanie serca, silne bóle głowy, wymioty oraz wysypkę skórną, a dolegliwości, w zależności od indywidualnych cech organizmu, mogą występować nawet do 8 dni od chwili zatrucia. Dlatego uważa się, że makrele powinny być zamrażane natychmiast po złowieniu.

Wśród przedstawicieli krajowej ichtiofauny znajdują się również ryby, po zjedzeniu których (ewentualnie ich ikry lub krwi) może wystąpić klasyczne zatrucie pokarmowe. Są to np.: brzana (Barbus barbus), szczupak (Esox lucius), węgorz (Anguilla anguilla) oraz lin (Tinca tinca). Jedynie mięso brzany wykazuje właściwości stricte toksyczne, ale wyłącznie w okresie jej tarła, które przypada na czerwiec. Ryba ta ma również trującą ikrę, a właściwie jej otoczkę. Objawy zatrucia jej mięsem występują w przedziale od kilku minut do nawet kilkudziesięciu godzin. Początkowym symptomem jest zawsze swędzenie w okolicach warg i języka, rozprzestrzeniające się następnie na dłonie i stopy. Potem następuje powolne odrętwienie całego ciała, które najczęściej jest jeszcze połączone z silnymi bólami brzucha, nudnościami, wymiotami oraz biegunką. Dalej następuje osłabienie wszystkich mięśni, które może zakończyć się krótkotrwałym paraliżem. Jednak najbardziej zagadkowymi objawami są zaburzenia czuciowe polegające na odbieraniu zniekształconych wrażeń termicznych. Objawia się to tym, że zatruta osoba przedmioty gorące postrzega jako zimne i odwrotnie. Niestety powrót do zdrowia po takim skomplikowanym zatruciu przebiega nader powoli i trwa z reguły kilka tygodni.

Inna trucizna, nazywana toksalbuminą lub ichtiotoksyną, znajduje się we krwi węgorza i lina. Powoduje ona rozpad czerwonych ciałek w momencie przedostania się bezpośrednio do krwiobiegu.

Fenomen trujących związków znajdujących się w mięsie, krwi oraz ikrze ryb ma różne pochodzenie. W wypadku węgorza i brzany trucizny zagrażające zdrowiu człowieka są niczym innym jak produktem powstałym w procesie przemiany materii tych dwóch gatunków. U innych gatunków, np. cefalowatych, spowodowane jest to tym, że odżywiają się glonami, których nie trawią, a produkty niestrawionych resztek pokarmowych zatruwają mięso lub podczas bakteryjnego rozkładu złowionych ryb, np.: makrela atlantycka (Scomber scombrus) i tuńczyk błękitnopłetwy (Thunnus thynnus)3.

Przemysław Miller

  1. Mikrogram to 0,000001 grama.
  2. Doskonałym przykładem niezwykle groźnej dla zdrowia człowieka ryby jest najeżka (Diodon hystrix), która zawiera tylko w części swoich narządów śmiertelną truciznę - tetrodoksynę. Mięso najężki jest bardzo smaczne i w Japoni uchodzi za prawdziwy rarytas, pod nazwą „fugu”. Pomimo ogromnej ostrożności, jaka towarzyszy procesowi przyrządzania tej ryby, zdarzają się przypadki śmierci po spożyciu niestarannie przygotowanej potrawy.
  3. Tuńczyk błękitnopłetwy rośnie maksymalnie do długości 4,5 m i masy 820 kg. Sporadycznie występuje w zachodniej części Morza Bałtyckiego (u polskich brzegów bardzo rzadko), ale tutaj nie osiąga podanych wyżej wielkości.


Interwencje

Jak zwykle przyrodnicy z „Salamandry” starają się pomagać w przypadku nagłych zagrożeń dla przyrody. Niestety, otrzymujemy wielokrotnie więcej zgłoszeń niż jesteśmy w stanie podjąć interwencji (często kilkanaście dziennie). Zachęcamy więc, aby w pierwszej kolejności w takich sprawach kontaktować się z właściwymi wojewódzkimi konserwatorami przyrody, organami ścigania lub lokalnymi organizacjami ekologicznymi.

Na początku 2006 roku każde większe zgrupowanie ptaków powodowało u ludzi strach przed ptasią grypą

Na początku 2006 roku każde większe zgrupowanie ptaków powodowało u ludzi strach przed ptasią grypą
Fot. Andrzej Kepel

Będąc w stanie udzielić pomocy tylko w niektórych ze zgłaszanych nam spraw, wybieramy przede wszystkim te, w których skala zagrożenia dla przyrody jest duża, których nie podjęły jeszcze inne organizacje lub instytucje, w których zgłaszający wykazują już własne zaangażowanie i potrzebują jedynie wsparcia merytorycznego, których lokalizacja jest stosunkowo bliska, a także w przypadku których dysponujemy odpowiednimi fachowcami.

Od czasu wydania poprzedniego Magazynu zaangażowaliśmy się między innymi w sprawę niezgodnej z prawem polskim i europejskim decyzji o otwarciu zimowej trasy turystycznej w rezerwacie Nietoperek, pomagaliśmy Straży Miejskiej w łapaniu zabłąkanych dzikich zwierząt (np. nieszkodliwych zaskrońców, których pojawienie się nieodmiennie powoduje strach u ludzi), reagowaliśmy na paniczne zachowania w związku z ptasią grypą i ratowaliśmy ptaki przed wynikającymi ze strachu irracjonalnymi działaniami władz i pojedynczych osób.

Staraliśmy się też zapobiegać niszczeniu kolonii rozrodczych nietoperzy po panice, jaka wybuchła w Polsce w wyniku informacji o zarażeniu się przez człowieka wścieklizną od nietoperza. Podejmowanie tego typu nieplanowanych, nagłych akcji ratunkowych, jest możliwe m.in. dzięki wsparciu uzyskiwanemu od wielu osób w formie przekazywanego nam 1% podatku.

Andrzej Kepel

























Wszystko, co chcecie wiedzieć o żmii, a boicie się zapytać

Każdemu Polakowi, od dziecka po staruszka, wydaje się, że wie, co to jest żmija. Swą popularność gatunek ten zawdzięcza jednej właściwości, traktowanej przez człowieka jako zagrożenie. Wpisując w wyszukiwarce internetowej jej nazwę, natychmiast trafi my na frazy rozpoczynające się od: „jedyny jadowity wąż Polski”. Zasada „nieważne, co piszą, ważne by pisali!”, w tym przypadku się nie sprawdza – mimo że powszechnie znany, gatunek ten nie jest lubiany.

Tak – żmija zygzakowata (Vipera berus) jest jadowita! Nie chcę podważać tego stwierdzenia. Jest ono prawdziwe, a znajomość tego faktu jest ważna z punktu widzenia każdego, kto spotka się z tym wężem oko w oko. Pozostaje jednak pytanie, jak reagujemy na tę informację? Niestety, wiedza przeciętnego Polaka o tym gatunku ogranicza się praktycznie do tego, że jest niebezpieczny. Na domiar złego, jego jadowitość odbieramy jako broń wymierzoną przeciwko nam. Stąd nasza reakcja podczas spotkania ze żmiją wyraża się najczęściej panicznym strachem.

Czerwona tęczówka i pionowa źrenica – te cechy pozwalają nam w 100% odróżnić żmiję od innych węży krajowych
Fot. Zdeněk Fric

Żmiję najłatwiej spotkać, gdy zażywa kąpieli słonecznych
Fot. Jan Grathwohl

Również wygląd żmii budzi respekt. Przymiotnik „zygzakowata” w nazwie gatunkowej jest w pełni uzasadniony. Po stronie grzbietowej, od karku aż po sam koniec ogona ciągnie się tzw. wstęga kainowa – wyraźny ciemny zygzak (wstęgi tej nie widać u osobników czarnych). Jednak uwagę obserwatora przykuwa przede wszystkim głowa – jest trójkątna, masywna, a oczy mają czerwoną lub czerwonobrązową tęczówkę i pionową źrenicę. Zestawienie to wygląda naprawdę groźnie i trudno się dziwić, że wszystkie stworzenia schodzą żmii z drogi. Ciało ma masywne i krępe jak na węża – nie jest tak smukła jak zaskroniec, gniewosz czy wąż Eskulapa. W porównaniu z tymi gatunkami ma też krótki ogon. Być może ostatnie stwierdzenie wydaje się nieco komiczne, gdyż ciało żmii właściwie wygląda, jakby składało się wyłącznie z ogona. W przypadku węży jednak ogon zaczyna się tam, gdzie... kończy się układ pokarmowy. U żmii osiąga on zaledwie ok. 1/10, 1/8 długości ciała.

Diabelski rodowód

W Polsce spotykamy 3 odmiany barwne żmii zygzakowatej: brązową (w odcieniach od niemal ceglastego do ciemnobrązowego), szarą (srebrzystoszara lub grafitowa) oraz czarną. W różnych regionach Polski poszczególne formy występują z różną częstotliwością. Czarna odmiana (melanistyczna) należy do najrzadszych. W niektórych krajach ta forma nazywana jest potocznie żmiją piekielną.

Dwie formy barwne żmii zygzakowatej

Dwie formy barwne żmii zygzakowatej
Fot. Cezary Korkosz

W rzeczywistości żmije nie tylko wcale nie czyhają na nasze życie w ciemnym lesie, lecz unikają nas jak tylko się da! Przystosowania żmii zygzakowatej do życia są najlepszym dowodem na to, że jest to gatunek wyjątkowo ostrożny i skryty, którego strategią przetrwania jest redukcja zagrożeń do absolutnego minimum. Jad, który nam się kojarzy z agresją, w rzeczywistości jest narzędziem do jak najbezpieczniejszego (oczywiście z punktu widzenia żmii) uśmiercenia ofiary. Żmija jest wysoko wyspecjalizowanym i bardzo skutecznym drapieżnikiem. Poluje czatując w bezruchu. Gdy ofiara zbliży się na wystarczającą odległość, żmija błyskawicznym ruchem uderza w nią zębami jadowymi i wycofuje się. Na tym etapie kontakt z ofiarą ogranicza się do absolutnego minimum. Nie ma tu miejsca na niepotrzebną walkę, związane z nią ewentualne urazy czy jakikolwiek wysiłek. Od tego momentu wąż cierpliwie podąża za swym łupem, który z sekundy na sekundę opada z sił. Żmija, dzięki niezwykle precyzyjnemu i dość nietypowemu w działaniu zmysłowi węchu, dociera do miejsca, gdzie ofiara padła, i połyka ją w całości.

Trochę liczb

Dorosłe samice żmii osiągają długość do ok. 80 cm. Ciało samców jest mniej masywne i krótsze o ok. 10 cm. Spotkanie w Polsce tak dorodnych osobników należy jednak do rzadkości. Najczęściej obserwujemy żmije nieprzekraczające 60 cm. Masa dorosłej żmii dochodzi do ok. 200g.

Ubarwienie żmii doskonale zlewa się z otoczeniem

Ubarwienie żmii doskonale zlewa się z otoczeniem
Fot. Przemysław Wylegała

W tym miejscu warto poświęcić kilka słów budowie czaszki i wspomnianego zmysłu węchu. Górną szczękę żmii możemy właściwie potraktować wyłącznie jako zredukowaną do minimum podstawę mocowania zębów jadowych, które potrafią się zawiasowo składać w kierunku gardła i wyposażone są w kanaliki połączone z gruczołami jadowymi. W momencie ataku zęby te wysuwane są ze specjalnych fałdów bony śluzowej, a wbicie ich w ciało ofiary i jednoczesny ucisk podniebienia powoduje wstrzyknięcie porcji jadu z gruczołów. Na tym nie koniec ciekawostek! Podobnie jak u innych węży, połączenie szczęki z żuchwą jest bardzo elastyczne i przesunięte w głąb pyska, co pozwala wężowi połknąć ofiarę dużo większą od jego głowy! Mówiąc o pysku, trudno nie wspomnieć o charakterystycznym, rozdwojonym na końcu, długim języku. Jest to element, który nierozłącznie kojarzy się nam z wężami. Jego charakterystyczny, energiczny ruch związany jest jednak ze zmysłem węchu, a nie smaku. W skrócie można określić tę zdolność jako „smakowanie zapachu”. Wysunięty język zbiera substancje chemiczne unoszące się w powietrzu. Podczas powrotu do wnętrza pyska, przekazuje je znajdującemu się tam aparatowi Jacobsona (z zewnątrz widoczny jest on jako podwójna jamka w podniebieniu i odpowiedzialny jest właśnie za percepcję zapachu). To niezwykle czułe narzędzie pozwala żmii orientować się w otoczeniu, lokalizować ofiary oraz podążać ich śladem po ataku.

Co robić w wypadku spotkania żmii?

Wysokie buty w zupełności powinny wystarczyć. Żmija atakuje do wysokości naszej kostki. W miejscach, gdzie spodziewamy się ją spotkać, patrzmy pod nogi (żmije potrafią się wygrzewać na środku ścieżki!), uważajmy też na to, gdzie siadamy. Pamiętajmy, że nasze spotkanie z tym wężem wcale nie musi wyglądać jak spotkanie z seryjnym zabójcą. Zachowując dystans co najmniej jednego metra możemy się żmii spokojnie przyjrzeć czy nawet ją sfotografować. Jeśli nie będziemy wykonywać gwałtownych ruchów lub drażnić jej, żmija nas nie zaatakuje.

Wstęga kainowa – wyraźny zygzak na grzbiecie – to znak firmowy żmii

Wstęga kainowa – wyraźny zygzak na grzbiecie – to znak firmowy żmii
Fot. Zdeněk Fric

Zadziwiające, że do dziś nie znamy dokładnie składu jadu żmii zygzakowatej! Ogólnie można powiedzieć, że jest to mieszanina białek (ok. 90%) oraz substancji nieorganicznych, a jego działanie polega przede wszystkim na uszkodzeniu funkcjonowania układu krwionośnego. Nie pozostaje on także obojętny dla układu nerwowego. W gruczołach jadowych dorosłej żmii znajduje się ok. 30 mg jadu, w postaci oleistej, żółtawej cieczy. Podczas ataku zużywa ona maksymalnie ok. 20% tej zawartości. Przyjmuje się, że średnia dawka śmiertelna dla człowieka to 6,45 mg na kilogram masy (przy podaniu podskórnym). Z tych kilku liczb można łatwo wywnioskować, że ofiarami żmii mogą być przede wszystkim niewielkie zwierzęta. W stosunku do pozostałych żmija po prostu byłaby nieskuteczna. W rzeczywistości tak właśnie jest – żmija poluje głównie na drobne kręgowce: ryjówki, nornice, norniki, myszy, rzadko na pisklęta, żaby. Upolowanie większej zdobyczy, przy braku możliwości jej rozdrobnienia (brak odpowiednich zębów), zupełnie mijałoby się z celem. Jednak nawet tak niewielka ilość jadu, w niesprzyjających okolicznościach, może być niebezpieczna również dla człowieka. Ukąszenia w okolice głowy, klatki piersiowej, ukąszenia dzieci (mała masa ciała), a zwłaszcza osób uczulonych na jad, mogą nawet spowodować zgon. Trudno dotrzeć do statystyk dotyczących tego typu przypadków, jednak na podstawie literatury można domniemać, że w powojennej historii Polski było ich najwyżej kilka, może kilkanaście. Trzeba jednak wyraźnie podkreślić, że za większość przypadków ukąszenia przez żmiję winę ponosi wyłącznie człowiek, chwytając, drażniąc, a nawet bawiąc się ze żmiją! Warto pamiętać, że choć ukąszenie przez żmiję bardzo rzadko kończy się śmiercią, to jednak jego skutki są nieprzyjemne i należy go bezwzględnie unikać. Na szczęście gady te są od nas dużo bardziej ostrożne i unikają jakiegokolwiek kontaktu z człowiekiem. Nigdy bez powodu nie atakują człowieka, a ich ewentualna agresja jest ostatecznym aktem desperacji, spowodowanym strachem czy zaskoczeniem nagłą sytuacją.

Co robić w przypadku ukąszenia?

Spokojna i rozsądna reakcja na takie zajście jest jedną z najważniejszych zasad. Panika, strach u ukąszonego, powoduje wzrost tętna i szybsze rozprzestrzenianie się jadu w organizmie. Warto unieruchomić ukąszoną kończynę, aby spowolnić rozchodzenie się trucizny. Niektórzy radzą także założenie opaski uciskowej ponad miejscem ukąszenia, jednak nie jest to konieczne (opaska taka nie może całkowicie tamować dopływu krwi!). Nie wysysamy też jadu i nie nacinamy miejsca ukąszenia – to nie pomoże, a może zaszkodzić! Należy się możliwie szybko zgłosić do lekarza. Ten może zastosować surowicę w postaci zastrzyku oraz zalecić obserwację.

Środowisko życia żmii zygzakowatej to przede wszystkim podmokłe fragmenty lasów, torfowiska, rumowiska skalne, wilgotne łąki, obrzeża bagien i moczarów, poręby leśne itp.

Środowisko życia żmii zygzakowatej to przede wszystkim podmokłe fragmenty lasów, torfowiska, rumowiska skalne, wilgotne łąki, obrzeża bagien i moczarów, poręby leśne itp.
Fot. Jan Grathwohl

Środowisko życia żmii zygzakowatej to przede wszystkim podmokłe fragmenty lasów, torfowiska, rumowiska skalne, wilgotne łąki, obrzeża bagien i moczarów, poręby leśne itp. Siedliska te muszą być jednak bogate w miejsca dobrze naświetlone, gdyż, tak jak większość zmiennocieplnych gadów, i ona musi się w ciągu dnia wygrzewać na słońcu. Wiele naszych spotkań ze żmiją zdarza się właśnie podczas tych przyjemnych dla niej chwil, gdy jej czujność jest nieco uśpiona. Zaniepokojona, zazwyczaj szybko znika w pobliskiej norze bądź w stercie kamieni, jednak gdy przezorność i szybkość zawiedzie, jedyne co jej pozostaje, to odstraszenie potencjalnego napastnika. Zwija wówczas swoje ciało, odważnie unosi głowę i głośno syczy. Z pewnością nie jest to komfortowa sytuacja ani dla żmii, ani dla nas, jednak nadarza się rzadka okazja, aby lepiej się jej przyjrzeć.

Zaniepokojona żmija odważnie podnosi głowę i głośno syczy

Zaniepokojona żmija odważnie podnosi głowę i głośno syczy
Fot. Karol Murat

Zasięg występowania żmii zygzakowatej jest bardzo rozległy. W Europie, poza południowymi krańcami, występuje praktycznie wszędzie. Jest ona jednym z nielicznych gadów, który przekracza swym zasięgiem koło podbiegunowe! Do najważniejszych przystosowań, które pozwoliły żmii osiągnąć ten sukces, należy jej jajożyworodność. W uproszczeniu – zdolność ta pozwala samicy utrzymywać jaja wewnątrz swojego organizmu. Gdy młode są już gotowe do przyjścia na świat, jednocześnie dochodzi do wyklucia, jak i wydalenia młodych przez samicę na zewnątrz. Gdybyśmy nie znali tego procesu „od wewnątrz”, zobaczylibyśmy coś, co przypominałoby poród – taki sam jak u ssaków. Takie rozwiązanie w dużym stopniu eliminuje niekorzystny wpływ warunków zewnętrznych na inkubację jaj, co jest niezwykle ważne w kapryśnym klimacie Europy Północnej. Wewnątrz organizmu temperatura jest bardziej stabilna, a samica może nią dodatkowo dość swobodnie sterować – dogrzewając swoje ciało w słońcu lub schładzając w cieniu. Podczas ciąży prawie cała jej uwaga skupiona jest na opiece nad jajami, zaprzestaje nawet polowań i pobierania pokarmu. Samice podchodzą do rozrodu raz na 2–3 lata. Młode, w liczbie od kilku do kilkunastu, rodzą się jesienią.

Żmija poluje głównie na myszy i norniki, rzadziej na pisklęta i żaby
Fot. Marek Szczepanek (2x)

Zachowania seksualne żmij nie należą do szczególnie barwnych czy efektownych. Jest jednak jeden ich element, o którym warto wspomnieć. W porze godowej, przypadającej w Polsce na kwiecień i maj, samce toczą ze sobą rytualne walki. Tu znów podważę wizerunek śmiertelnie niebezpiecznej żmii, gdyż zmagania te mają przebieg niezwykle łagodny. Wbrew domysłom, samce wcale nie korzystają ze swego słynnego oręża i nie zabijają ani nie kaleczą rywali. Unoszą przednią część ciała i splatając się w swoisty warkocz, próbują docisnąć przeciwnika do powierzchni ziemi. Pokonany oddala się z placu boju, a zwycięski samiec cieszy się względami samicy.

W naturalnym środowisku żmiję bardzo trudno dostrzec

W naturalnym środowisku żmiję bardzo trudno dostrzec
Fot. Krzysztof Najda

Niestety, nie ma zbyt wielu danych dotyczących występowania i liczebności żmii zygzakowatej w Polsce. Wiadomo jednak, że w większości regionów spadek jej liczebności jest bardzo wyraźny. W wielu miejscach gad ten już bezpowrotnie zaniknął. Taki stan dotyczy głównie terenów, w których ingerencja człowieka spowodowała silne przekształcenia dogodnych dla żmii siedlisk, a także miejsc, które człowiek zaczął intensywniej penetrować.

Obserwacji dotyczących zanikania lokalnych populacji żmii dokonują zwykle mieszkańcy tych terenów oraz ci, którzy regularnie je odwiedzają – grzybiarze, turyści, wędkarze. Najsmutniejsze jest jednak to, że te spostrzeżenia przekazywane są przez nich często jako wiadomość pozytywna, wręcz radosna. Taki już zygzakowaty los żmii, że zamiast podziwiać ją za niezwykłe przystosowania do życia, nienawidzimy jej i tępimy ją. Uchodzi za szkodnika, mimo że żadnych szkód nam nie czyni! Przeciwnie – żmija redukuje populacje gryzoni, które często uważane są za szkodniki.

Młoda żmija zygzakowata

Młoda żmija zygzakowata
Fot. Renata i Marek Kosińscy

Na stronach internetowych oraz w rozmaitych atlasach i przewodnikach, oprócz informacji, że żmija jest zwierzęciem jadowitym, można również znaleźć zdanie, że „praktycznie nie ma naturalnych wrogów”. Nie jest to do końca prawdą – może padać ofiarą np. jeży czy większych ptaków drapieżnych. Jednak najważniejszym wrogiem żmii jest człowiek...



Michał Stopczyński


Kiedy popielice spały...

Szpalery owocujących drzew i krzewów, takich jak śliwy, czereśnie, jabłonie, grusze, jarzębiny, leszczyny itp. są znakomitym talerzem pełnym smakołyków m.in. dla popielic. Na zdjęciu w trakcie wiosennego kwitnienia...

Szpalery owocujących drzew i krzewów, takich jak śliwy, czereśnie, jabłonie, grusze, jarzębiny, leszczyny itp. są znakomitym talerzem pełnym smakołyków m.in. dla popielic. Na zdjęciu w trakcie wiosennego kwitnienia...
Fot. Radosław Dzięciołowski

Określenie „śpi jak suseł” – niewątpliwie prawdziwe – byłoby jeszcze dobitniejsze, gdyby brzmiało: „śpi jak popielica”. Z hibernacji gryzonie te wybudzają się najczęściej dopiero w czerwcu, czasem nawet na początku lipca, ponieważ dopiero pod koniec czerwca pojawiają się pierwsze owoce – dzikie czereśnie – którymi chętnie się pożywiają. A sierpień i wrzesień to już czas wielkiego obżarstwa. Żeby popielicom, które wróciły do Puszczy Bukowej (dzięki programowi przywracania tych zwierząt lasom Polski północno-zachodniej), zapewnić większą bazę pokarmową, a jednocześnie sprowokować do skolonizowania nowych przestrzeni, w drugiej połowie kwietnia PTOP „Salamandra” przeprowadziło akcję sadzenia drzew i krzewów owocowych wzdłuż dróg i brzegu lasu, tak aby stworzyć szlak migracyjny dla małych Kolumbów.

W ramach akcji posadzonych zostało ok. 2000 sadzonek drzew owocowych (głównie czereśni, jabłoni, śliw i grusz), a także krzewów dających smaczne owoce i schronienie (leszczyny, dzikiej róży, bzu czarnego i tarniny).

Martwa, a cieszy...

To wiadomość z ostatniej chwili. We wrześniu 2006 po raz pierwszy znaleziono młodą popielicę w rezerwacie Kołowskie Parowy w Puszczy Bukowej. Jest to niezbity dowód na to, że wsiedlane tam zwierzęta przystąpiły do rozrodu, a więc nasze działania odniosły oczekiwany skutek. Co prawda ten młody osobnik był martwy, ale skoro był jeden, zapewne jest ich więcej (śmiertelność młodych jest zazwyczaj wysoka). Obecnie trwa aklimatyzacja ostatniej grupy wsiedlanych popielic – będzie ich w tym roku ponad 60, co daje w sumie ok. 200 osobników w ciągu ostatnich 4 lat.

Mirosław Jurczyszyn
Radosław Dzięciołowski

























Wybór numeru

Aktualny numer: 1/2024

Aktualny numer